15.06.2014 Poland Bike Maraton w Nadarzynie
Jakoś znowu ostatnio podupadłam na zdrowiu, wciąż coś. Już
myślałam, że wszystko w miarę, zaczęłam nawet sporo biegać i planowałam start w
triathlonie w Okunince a tu….. pięta mi pękła! Ale tak prawie na pół, skóra się
rozeszła, mięcho wylazło – pfuj!!! Ledwo chodziłam, triathlon odpadł
samoistnie. W niedzielę za to
wybrałam się do Nadarzyna na Poland Bike. Wiedziałam, że w espedach pięta
będzie bezpieczna. Na starcie miałam chytry plan, żeby ukończyć mega ale jako,
że rano wstałam z gorączką i bólem gardła a do startu po prochach nie przeszło
mi prawie nic – wciąż się zastanawiałam. Stanęłam w szóstym sektorze a tu Anita
;) miłe spotkanie! Rok temu dołożyła mi w XC właśnie w Nadarzynie półtorej
minuty. Teraz mówiła, że nie jest w formie, dopiero się rozkręca. Ja nawet nie
chciałam gadać. Było mi zimno (dobrze, że Beata pożyczyła mi bluzę z długim) a
do tego gorączka. Stałam na końcu sektora, wciąż myślałam, ze będę się ślimaczyć,
więc pojadę mega tak powolutku.
Kiedy ruszyłam, szybka akcja, Anitę zostawiłam na samym
początku, wszystko dobrze się ułożyło i bardzo
prędko byłam w czubie sektora. Jechałam z muzą w uszach i endo srendo.
Endo DZIAŁAŁO!!! Co kilometr pani szeptała mi do ucha same wesołe rzeczy. Trasa
bardzo szybka, łapałam większość przelatujących kółek. Były też momenty, kiedy
trzeba było stanąć w kolejce i odczekać swoje przed przeszkodą, bo dojechałam
piąty sektor. A tu rozjuszyło mnie jedno dziewczę w żółtym stroju. Na
szerokościach brałam ją kilka razy, kiedy trzeba było zwolnić i czekać, panna
wpadała całym pędem w kolejkę jak kula armatnia wciskając się przede mną.
Zawzięta strasznie. Ja za to uważam, że bezpieczeństwo przede wszystkim, nie
ścigamy się o złote gacie, nie walczyłyśmy o podium w generalce, tylko o
miejsce w kategorii i to też raczej trzecie… Nie wiem sama, jak to się stało
ale w końcu odjechałam jej na tyle, że przestał mi przeszkadzać jej styl jazdy,
była daleko za mną.
Trasa bardzo fajna, jedno miejsce mnie urzekło, zapamiętam
je na długo – jakaś żwirownia z karkołomnymi podjazdami i zjazdami, byłam tam
sama i mogłam frunąć na ile mi technika pozwalała. Mega odlot, bo
najdrobniejszy błąd mógł by się skończyć porządną kraksą. Tor, po którym tam
śmigaliśmy przypominał mi tor enduro.
Więcej z trasy nie pamiętam, jedyne, co mi się przypomina,
to czyjeś tylne koło ;) I dobrze, dzięki temu zachowałam sporo sił na finisz,
który był bardzo trudny. Nawet nie myślałam o pojechaniu drugiej pętli na mega,
to była szybka rundka, zaczęły mnie łapać skurcze, do tego wiedziałam, że koniec
trasy jest ciężkawy. Kartoflisko, ciemne wąskie ścieżynki wykarczowane w
wąwozie, rzeczka i…. maga spin po parku do utraty świadomości.
Na mecie błyskawiczny esik, jestem trzecia w kategorii i … dziewiąta
open. Sporo dziewczyn pojechało mini, o trasie krążyły legendy, że bardzo
trudna. Wcale taka nie była, gdyby nie gorączka… to kto wie ;)
Po wyścigu dowiedziałam się, że jedną koleżankę w kategorii
objechałam o … dwie sekundy, tym razem ona miała pecha a ja szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz