środa, 18 czerwca 2014


15.06.2014 Poland Bike Maraton w Nadarzynie
 

 


Jakoś znowu ostatnio podupadłam na zdrowiu, wciąż coś. Już myślałam, że wszystko w miarę, zaczęłam nawet sporo biegać i planowałam start w triathlonie w Okunince a tu….. pięta mi pękła! Ale tak prawie na pół, skóra się rozeszła, mięcho wylazło – pfuj!!! Ledwo chodziłam, triathlon odpadł samoistnie.            W niedzielę za to wybrałam się do Nadarzyna na Poland Bike. Wiedziałam, że w espedach pięta będzie bezpieczna. Na starcie miałam chytry plan, żeby ukończyć mega ale jako, że rano wstałam z gorączką i bólem gardła a do startu po prochach nie przeszło mi prawie nic – wciąż się zastanawiałam. Stanęłam w szóstym sektorze a tu Anita ;) miłe spotkanie! Rok temu dołożyła mi w XC właśnie w Nadarzynie półtorej minuty. Teraz mówiła, że nie jest w formie, dopiero się rozkręca. Ja nawet nie chciałam gadać. Było mi zimno (dobrze, że Beata pożyczyła mi bluzę z długim) a do tego gorączka. Stałam na końcu sektora, wciąż myślałam, ze będę się ślimaczyć, więc pojadę mega tak powolutku.

Kiedy ruszyłam, szybka akcja, Anitę zostawiłam na samym początku, wszystko dobrze się ułożyło i bardzo  prędko byłam w czubie sektora. Jechałam z muzą w uszach i endo srendo. Endo DZIAŁAŁO!!! Co kilometr pani szeptała mi do ucha same wesołe rzeczy. Trasa bardzo szybka, łapałam większość przelatujących kółek. Były też momenty, kiedy trzeba było stanąć w kolejce i odczekać swoje przed przeszkodą, bo dojechałam piąty sektor. A tu rozjuszyło mnie jedno dziewczę w żółtym stroju. Na szerokościach brałam ją kilka razy, kiedy trzeba było zwolnić i czekać, panna wpadała całym pędem w kolejkę jak kula armatnia wciskając się przede mną. Zawzięta strasznie. Ja za to uważam, że bezpieczeństwo przede wszystkim, nie ścigamy się o złote gacie, nie walczyłyśmy o podium w generalce, tylko o miejsce w kategorii i to też raczej trzecie… Nie wiem sama, jak to się stało ale w końcu odjechałam jej na tyle, że przestał mi przeszkadzać jej styl jazdy, była daleko za mną.

Trasa bardzo fajna, jedno miejsce mnie urzekło, zapamiętam je na długo – jakaś żwirownia z karkołomnymi podjazdami i zjazdami, byłam tam sama i mogłam frunąć na ile mi technika pozwalała. Mega odlot, bo najdrobniejszy błąd mógł by się skończyć porządną kraksą. Tor, po którym tam śmigaliśmy przypominał mi tor enduro.

Więcej z trasy nie pamiętam, jedyne, co mi się przypomina, to czyjeś tylne koło ;) I dobrze, dzięki temu zachowałam sporo sił na finisz, który był bardzo trudny. Nawet nie myślałam o pojechaniu drugiej pętli na mega, to była szybka rundka, zaczęły mnie łapać skurcze, do tego wiedziałam, że koniec trasy jest ciężkawy. Kartoflisko, ciemne wąskie ścieżynki wykarczowane w wąwozie, rzeczka i…. maga spin po parku do utraty świadomości.

Na mecie błyskawiczny esik, jestem trzecia w kategorii i … dziewiąta open. Sporo dziewczyn pojechało mini, o trasie krążyły legendy, że bardzo trudna. Wcale taka nie była, gdyby nie gorączka… to kto wie ;)

Po wyścigu dowiedziałam się, że jedną koleżankę w kategorii objechałam o … dwie sekundy, tym razem ona miała pecha a ja szczęście.