poniedziałek, 17 lutego 2014

V Falenica

Pobiegłam, bardziej siłą woli i sercem ale..... dałam z siebie wszystko na trasie, jest nowa życiówka ale... 50:01, no żesz dwóch sekund zabrakło ;) W związku z tym, że byłam świeżo po zapaleniu oskrzeli wyszło mega-mocno!!! jeszcze dziś mam zakwasy prawie każdego włókna mięśniowego od pasa w dół. Bolą mnie takie rzeczy... nawet nie przypuszczałam, że te miejsca też mogą boleć, czyli, że praca była!!! Z całą pewnością sukces zawdzięczam moim magicznym bucikom! Adaś wkręcił mi przed biegiem kolce crossowe, buty wyglądały jak wyszczerzona gęba rekina ;)

To dzięki nim mogłam bardzo swobodnie poruszać się po zmrożonej falenickiej wydmie, były momenty, kiedy mogłam spokojnie wchodzić w ciasne oblodzone wiraże bez obawy, że się poślizgną na lodzie. Żeby nie było,. że było idealnie, to oczywiście muszę napisać, że co chwila zębata gęba rekina chwytała szyszkę lub badyl i z takim dodatkowym balastem musiałam biec, co było okropnie niewygodne ale zysków i tak było wiecej niż strat!!!
Z samej trasy najbardziej pamiętam końcówkę drugiego kółka, kiedy to byłam załamana, tempo mi siadło i modliłam, się, żeby mi wyszło coś koło 52 min na koniec ale jak dobiegłam do startu/mety i rzuciłam okiem na zegar i zmusiłam mózg do myślenia... to ostatnie było NAJTRUDNIEJSZE!!! to mi wyszło, że jest całkiem życiowo, bo na zegarze było 36 z ogonkiem odjąć 4 min (bo z taką stratą do pierwszej grupy wystartowałam) to z 32, na pół to 16 dodać 32 i jakieś tam sekundy, wychodzi poniżej 50 min jak nie wiem co....Czyli, że jeżeli będę "gnać" w podobnym tempie, szanse są. Umęczyłam się ale biegłam raczej równo, jak wbiegałam po mega finiszu na linię mety widziałam na zegarze 53 z hakiem, więc byłam pewna, że 50 połamane ale w wynikach wyszło....cóż, gdybym biegła ze stoperem, mogła bym reklamować a tak... Pogoda była cudowna!!! atmosfera wspaniała a mój wynik jest świetną prognozą na Półmaraton Warszawski i Orlen Maraton wiosną!!!

Tu widać, że umordowana byłam, zwłaszcza na szczycie górki.. ;)

wtorek, 11 lutego 2014

Zap. osk.

Zazięb był nie byle jaki, teraz to zapalenie oskrzeli. Dostałam antybiotyk - Zamur i dziś już jest w miarę. Nie trenuję od zeszłego tygodnia i bardzo mi z tym źle. Nawet nie była bym w stanie zawlec się gdziekolwiek. W weekend byłam w Bydgoszczy na podwójnej Wystwaie Psów. Pixie wypadła słabo, no niby fajnie wyglądała i fajnie się wystawiała ale z dwoma ocenami bdb. mogę spokojnie ten wypad zaliczyć do wyjątkowo nieudanych. Cóz, raz na wozie a raz pod... Brat Pixie, pomimo naszych USILNYCH starań, dwa razy drugi, to też ogromna porażka, bo jego właścicielka, zeby pomóc szczęściu zainwestowała w profesjonalnego handlera i co???? i pstro, dwa razy druga lokata, mimo, że wyglądał odlotowo pokazywany najprofesjonalniej jak się dało....dno i dwa metru mułu

 
Znowu zabrakło szczęścia, które jest tak samo potrzebne jak w triathlonie....
 
 
Moje cudne trzy DIVY!!!




piątek, 7 lutego 2014

Zazięb

Mam zazięba (termin zaczerpnięty z fb zdaje się, ze od Joanny) jest O K R O P N Y !!! Dusi suchym kaszlem i zatyka mi nos gęstymi gluciorami. Na poczatku tygodnia nawet trzymałam się dzielnie w pedałach ale teraz? Jest okropnie, zero treningów, ochoty nie mam na nic, dobrze, że nad ranem śmigam z Pixie do Bydgoszczy na Wystawę. Będzie ciężko ale już się stęskniłam za kynologicznymi freak'ami ;)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Parkrun

Ale się szykowałam na sobotę 01.02.14, rowerowo, bieżniowo, mentalnie.... Chciałam pobiec tą krzywą wyboistą piątkę w końcu w jakims sensownym czasie. Tak bardzo chcę poprawić tam życiówkę!!! Wyszło jak zwykle!!! znaczy jak zwykle coś się pop...suło. Tym razem aura mnie nieco poturbowała ;) To, ze jest śnieg - cóż jest zima w końcu. Przygotowałam się (prawie) na tą nie dogodność. Wzięłam ze sobą kolce, co prawda nie przekręciłam długich crossowych, bo się bałam, że na alejkach będzie za mało śniegu i będę biec na szpilkach po asfalcie. Śniegu było aż nadto niestety mało zmrożonego, miałkiego, takiego usuwającego się spod stóp. Przed samym startem przemarzłam na kość. Mój bolid był zamrożony od jakiegoś czasu, więc do Skaryszaka wybrałam się komunikacją miejską, z przesiadkami. Stopy mi zamarzły podczas drugiej przesiadki, potem było już tylko gorzej! Na starcie szybko się przebrałam, wbiłam zlodowaciałe stopy w kolce i dawaj się grzać. Truchtać, skakać, podrygiwać, marzyłam tylko o tym, żeby już ruszyć. Wiał przenikliwy mroźny wiatr, temperatura odczuwalna (a miało być już ciepło) oscylowała w okolicach -10 C - koszmar. Wystartowałam jak strzała, w samym czubie stawki, pragnęłam jak najszybciej rozgrzać skostniałe ciałko. Mróz był taki, ze oczy łzawiły bez przerwy. A kroki...każde grzebnięcie było w połowie "puste" Jak bym biegła po piachu, bo śnieg pod stopami taką właśnie miał konsystencję. Lepszym wyjściem w tej sytuacji był by bieg w treningowych ciapciakach, które na wysokości śródstopia są szerokie niczym płetwy a tak chudziusieńkie stópki tonęły.... W połowie trasy minęła mnie jedna zawodniczka, biegła sobie bez problemowo w szerokich płaskich ciapciakach równym tempem, odprowadziłam ją wzrokiem ;) nie mogąc złapać równego rytmu.
Mimo wszystko starałam się dać z siebie wszystko na trasie, jestem w niezłej formie jak na mnie i na tę porę roku. Wiedziałam, że jest bardzo dobrze - oczywiście biegłam bez zegarka ;), bo kiedy przebiegałam koło pomnika, szybko biegacze jeszcze nawet się nie pojawili w okolicy mety. Ja z tamtego miejsca mam do pokonania ok 1 km, czyli... jeżeli szybko biegacze już by na tej mecie byli w planowanym czasie ok 17 min (a ich tam jeszcze nie było) , to ja biegnąc w tempie 5 min na km biegłam w okolicy życiówki.... tylko, ze szybko biegacze pobiegli o co najmniej minutę gorzej tego dnia ;), ja też:) wyszło mi 23:31 hi hi hi....
Na tej fotce widać, jak szukam szybko biegaczy i jeszcze mi się wydaje, ze życiówka jest moja ;)
Tak mi dogrzało, że zostawiłam rękawiczki koło pana paparazzi, któremu bardzo dziękuję za fotki!!!
Czy tak mimo żenującego czasu i tak jestem baaardzo z biegu zadowolona, boszsz ale nie po kolei wyszło. Jestem happy, bo byłam druga panią na mecie ! bo walczyłam jak lwica z mroźnymi podmuchami, które w okolicach Stadionu Narodowego wywiewały z rozgrzanego dosyć intensywnym ruchem ciała resztki energii, zamrażały mięśnie. Właśnie, mięśnie, te duże nad kolanami - czwórki, czy jak je tam zwą. Teraz wiem, że je mam i wiem, do czego służą. Wiem po zajęciach spinningu z super trenerka Justyną. To dzięki niej podrosły, wykształciły się i pomagają mi biegać jak nie wiem co!!!