poniedziałek, 3 lutego 2014

Parkrun

Ale się szykowałam na sobotę 01.02.14, rowerowo, bieżniowo, mentalnie.... Chciałam pobiec tą krzywą wyboistą piątkę w końcu w jakims sensownym czasie. Tak bardzo chcę poprawić tam życiówkę!!! Wyszło jak zwykle!!! znaczy jak zwykle coś się pop...suło. Tym razem aura mnie nieco poturbowała ;) To, ze jest śnieg - cóż jest zima w końcu. Przygotowałam się (prawie) na tą nie dogodność. Wzięłam ze sobą kolce, co prawda nie przekręciłam długich crossowych, bo się bałam, że na alejkach będzie za mało śniegu i będę biec na szpilkach po asfalcie. Śniegu było aż nadto niestety mało zmrożonego, miałkiego, takiego usuwającego się spod stóp. Przed samym startem przemarzłam na kość. Mój bolid był zamrożony od jakiegoś czasu, więc do Skaryszaka wybrałam się komunikacją miejską, z przesiadkami. Stopy mi zamarzły podczas drugiej przesiadki, potem było już tylko gorzej! Na starcie szybko się przebrałam, wbiłam zlodowaciałe stopy w kolce i dawaj się grzać. Truchtać, skakać, podrygiwać, marzyłam tylko o tym, żeby już ruszyć. Wiał przenikliwy mroźny wiatr, temperatura odczuwalna (a miało być już ciepło) oscylowała w okolicach -10 C - koszmar. Wystartowałam jak strzała, w samym czubie stawki, pragnęłam jak najszybciej rozgrzać skostniałe ciałko. Mróz był taki, ze oczy łzawiły bez przerwy. A kroki...każde grzebnięcie było w połowie "puste" Jak bym biegła po piachu, bo śnieg pod stopami taką właśnie miał konsystencję. Lepszym wyjściem w tej sytuacji był by bieg w treningowych ciapciakach, które na wysokości śródstopia są szerokie niczym płetwy a tak chudziusieńkie stópki tonęły.... W połowie trasy minęła mnie jedna zawodniczka, biegła sobie bez problemowo w szerokich płaskich ciapciakach równym tempem, odprowadziłam ją wzrokiem ;) nie mogąc złapać równego rytmu.
Mimo wszystko starałam się dać z siebie wszystko na trasie, jestem w niezłej formie jak na mnie i na tę porę roku. Wiedziałam, że jest bardzo dobrze - oczywiście biegłam bez zegarka ;), bo kiedy przebiegałam koło pomnika, szybko biegacze jeszcze nawet się nie pojawili w okolicy mety. Ja z tamtego miejsca mam do pokonania ok 1 km, czyli... jeżeli szybko biegacze już by na tej mecie byli w planowanym czasie ok 17 min (a ich tam jeszcze nie było) , to ja biegnąc w tempie 5 min na km biegłam w okolicy życiówki.... tylko, ze szybko biegacze pobiegli o co najmniej minutę gorzej tego dnia ;), ja też:) wyszło mi 23:31 hi hi hi....
Na tej fotce widać, jak szukam szybko biegaczy i jeszcze mi się wydaje, ze życiówka jest moja ;)
Tak mi dogrzało, że zostawiłam rękawiczki koło pana paparazzi, któremu bardzo dziękuję za fotki!!!
Czy tak mimo żenującego czasu i tak jestem baaardzo z biegu zadowolona, boszsz ale nie po kolei wyszło. Jestem happy, bo byłam druga panią na mecie ! bo walczyłam jak lwica z mroźnymi podmuchami, które w okolicach Stadionu Narodowego wywiewały z rozgrzanego dosyć intensywnym ruchem ciała resztki energii, zamrażały mięśnie. Właśnie, mięśnie, te duże nad kolanami - czwórki, czy jak je tam zwą. Teraz wiem, że je mam i wiem, do czego służą. Wiem po zajęciach spinningu z super trenerka Justyną. To dzięki niej podrosły, wykształciły się i pomagają mi biegać jak nie wiem co!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz