Ale od początku, na starcie pojawiła się Bo!!!! Nie widziałam jej od ponad pół roku, przemiła Triathlonistka z kompletnie innej części Polski, z którą miałam przyjemność się ścigać (i przegrać :( )w Okunince, złapałam wtedy kapcia... ale Bo, to szybkobiegaczka...:)
Ruszyłam do biegu po Wydmie bardzo żwawo, długonoga Bo dopadła mnie dopiero pod koniec pierwszego okrążenia ale nie minęła mnie jak Struś Pędziwiatr, wyprzedziwszy, poruszała się tempem podobnym do mojego, wciąż miałam przed oczami jej plecy, więc było nieźle!!! po trasie zdążyłam się ... wywalić, na szczęście upadłam na dłonie w piachu i potknąć ze trzy razy. No kulawa kobyła po prostu. Bieganie w kolcach mimo wielu plusów ma i minusy, nie mają one szerokich podeszw zwłaszcza w okolicy śródstopia, które zapobiegają ucieczkom stopy na boki, tu o skręcenie kostki jest mega łatwo o potknięciach nawet nie wspomnę, bo były! Czy tak, biegłam na prawdę szybko - jak na mnie, wyprzedzałam kolejne rywalki, z poprzedniej strefy startowej, czyli dokładałam im ponad dwie minuty :) aż do połowy drugiego kółka, Pokonałam wymagający podbieg, zaraz potem był szybki zbieg. Wysiłek dopiero co wykonany nie pozwalał mi zbiegać swobodnie, coś mnie blokowało ale, ze było mocno z górki i tak pędziłam jak kula śnieżna, podskakując i się STAŁO!!! poczułam, że nic nie widzę na lewe oko a i z prawym mam problem, pomyślałam,że soczewka się zawiesiła ale nie, jakoś to lewe oko mi uciekło do góry i w bok, nic nie mogłam zrobić, schowało się pod powieką, kiedy przysłaniałam jedno oko, drugie coś tam widziało ale oba na raz nie widziały nic, jakoś tak rozjechane, przeszłam do marszu i wtedy mój błędnik zwariował, zakręciło mi się w głowie ale nie tak jak po butelce wina, tylko tak, jak na mega wirówce, poczułam, że mam bezwładne ciało o mało nie uklękłam, czułam, że się zataczam więc stanęłam w miejscu i zaczęłam głęboko oddychać, kilka mocnych wdechów iii zaczęło być lepiej, w sensie, że mój błędnik powrócił do stanu constans, bo oczy wciąż szwankowały ale nie na tyle, żeby nie dostrzec, że właśnie wyprzedziły mnie moje rywalki...Najgorsze jest to, że ja nie byłam absolutnie zdyszana, czy zapluta ze zmęczenia, jakoś mi tak odcięło dopływ krwi do mózgu na chwileńkę. Zaczęłam truchtać, pomyślałam, że do mety niedaleko, najwyżej nie ukończę, COOOO, JA NIE UKOŃCZĘ?! poczułam się już po chwili prawie tak dobrze, jak na starcie, oczy (oba) wróciły na swoje miejsce już przy następnym podbiegu, nie miały wyjścia. Wiedziałam, że straciłam coś koło pół minuty, trzeba było gonić, na nawrocie biegłam bardzo spokojnie, wsłuchując się w swoje ciało ale nie działo się nic niepokojącego, no to grzałam. Dogoniłam rywalki, równym tempem ogarnełam trzecie okrażenie a na koniec - nagroda, dogoniłam Iwonkę Świercz koleżankę z Byledobiec Anin, to nie był jej dzień, tylko mój!
Na mecie spotkałam Bo, zrobiła świetny czas, coś koło 49 min ale była pod wrażeniem trudności trasy. Mam nadzieję, że się będziemy częściej spotykać, jest przemiła!
Tak wyglądałam umordowana na trasie, a wszystko przez gumiaty pasek, przez który podciągała mi się bluzka odsłanając brzuch, przez cały bieg poprawiałam ubranie.... koszzzmar!
A tak goooonie Iwonkę i walczę do końca o życiowy wynik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz