wtorek, 21 stycznia 2014

XXXI Bieg Chomiczówki

Oczywiście Chomiczówka, jak co roku nie zaskoczyła nikogo, było jak zwykle ziombowato, mroźnie, wichrowo, śnieżnie, arktycznie.
Opatuliłam się na bieg, jak bałwanek i słusznie, chwilami wiatr przewiewał do szpiku kości. W ogóle tam pojechałam na otarcie łez, po porażce dnia poprzedniego, żeby sobie humor poprawić spotkaniem ze znajomymi biegaczami. Jakoś się nie napinałam na nic, wiedziałam, że po Tri zimowym jestem spruta, nie było szans na regenerację. Dobrze, że śniadanie zjadłam, na owsiance osiągam najlepsze rezultaty. Do biegu ruszyłam z radiem na uszach, miałam w planie każdą piątkę pobiec coś koło 25 min. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kończyłam pierwsze 5 km a w radiu spiker powiedział: jest 11:25 ;) oczywiście biegłam bez stopera, miałam kogoś spytać ale już wiedziałam, tempo jest prawie super!!!. Drugie okrążenie nieco przyspieszyłam, brakowało mi kilkudziesięciu sekund i dogoniła mnie Ewa Walasek ;)

Udało sie odeprzeć atak ale do trzeciego okrążenia przystąpiłam zmeczona, trzymałm fason do 13 km, potem - to juz droga przez mekę, byledobiec, brakowało sił, energii, szkoda, że nie miałam żela, pewnie by zdziałał cuda a czas był by lepszy o jakieś dwie minuty ale i tak nie mam co narzekać, na spokojnie ogarnęłam życiówkę, może nie powala 1:15:32 i jest do poprawy ale prognoza na Półmaraton Warszawski jest niezła! Na mecie czekał na mnie Adaś z maleńką, na mrozie zjedliśmy pyyyszną grochówkę, było SUPER!!!
 

XXV Triathlon Zimowy

Ech, a miało być tak pięknie, niestety, triathlon nie jest przewidywalny ale od początku.

Bieg
Było super!!! biegłam w kolcach!!! z jakieś 200 metrów po odśnieżonym asfalcie było słabe, szkoda kolców ale reszta pierwsza klasa, bo trasa była trudna. Przede wszystkim interwałowa... tak, co kawałek była nawrotka o 180 stopni, na której wytracało się całą osiągniętą prędkość, do tego na zakrętach było już potężne błoto a'la pacia. Biegłam równym narastającym tempem, do strefy dotarłam na mocnej 4 pozycji, główne rywalki miałam za plecami - :) cudności!!!


PACIA na nawrotce, nogi rozjeżdżały się wszystkim.


To był dobry bieg!!!
 
A ile fotek!!!
 



 

 
Łyżwy
Tu zonk, miejsce mojej zmiany oznaczyłam materiałową torbą - szukam, szukam, paczę a na mojej torbie siedzi dziewczyna i zakłada moje łyżwy!!!! no SZOK, do tego była na mnie zła, że jej w ogóle zwróciłam uwagę. Musiałam poczekać aż odda mi sprzęt.... a rywalki.... to był sprint, zanim dziewczę oddało mi łyżwy, w których zdążyła kompletnie zmiętosić wkładki (ja je pieczołowicie układałam przed startem z 10 min) zanim się ubrałam.... rywalki już były po pierwszym okrążeniu. Przejechałam te 5 kółek zrezygnowana, za to paparazzi byli na miejscu iiiii:
 
 
No na tej fotce wyglądam mega pro
Tu już widać, że łyżwy pro absolutnie nie były ;)
 Gibałam się na nich jak jakiś paralityk, są tępe ale dobrze, ze w ogóle były, w skarpetkach tych pięciu kółek bym nie pokonała ;)

Rower
Wiedziałam, że moja ulubiona rywalka Ola jest już na trasie (gdyby nie przymusowy postój... ech triathlon), zmiana przebiegła bardzo sprawnie i po chwili już ją goniłam. Trasa ta sama, co biegowa ale x 6. Zrobiłam tylko jeden poważny błąd - nie wzięłam na rower rękawiczek i już po chwili czułam jak tysiące maleńkich igiełek mrozu wbija się w moje dłonie, kiepska sprawa! Pierwsze trzy okrążenia zbliżałam się do Oli, nadrobiłam sporo, niestety jakoś mi nie szło, wyptrzedziły mnie dwie inne zawodniczki, wyglądały na dzieciaki, okazało się, że były w mojej kategorii. Kiedy dojeżdżałam Olę, ona stawała na pedały i się oddalała, na każdej nawrotce się mierzyłyśmy wzrokiem ;) Mnie połapały skurcze. Na prawdę wyprułam flaki na rowerze, jechałam bez komfortu, przemarznięte na kość dłonie i pokurczone łydki - nic więcej tego dnia nie byłam w stanie z siebie dać.
 

 

 

 
Po analizie wyników wiem, że gdyby nie przestój w strefie, miałam szanse na znacznie lepsze miejsce a tak...byłam 6 - open K i 4 K30, Jedyne, co mi pozostaje, to satysfakcja, że rower i tak pojechałam prawie minute lepiej od Oli ale zabrakło mi szczęścia, bez ktorego w triathlonie czasem bywa kiepsko ;)
Aha, moje czasy:
Bieg - 19:41
Łyżwy - 6:26
Rower - 38:41
Razem - 1:04:50




 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Falenica - Zimowe Biegi Górskie etap III

No i było - życiówkowo, wynik w okolicach 50:40 ale.....no żesz czy zawsze musi być jakieś ale?
Ale od początku, na starcie pojawiła się Bo!!!! Nie widziałam jej od ponad pół roku, przemiła Triathlonistka z kompletnie innej części Polski, z którą miałam przyjemność się ścigać (i przegrać :( )w Okunince, złapałam wtedy kapcia... ale Bo, to szybkobiegaczka...:)
Ruszyłam do biegu po Wydmie bardzo żwawo, długonoga Bo dopadła mnie dopiero pod koniec pierwszego okrążenia ale nie minęła mnie jak Struś Pędziwiatr, wyprzedziwszy, poruszała się tempem podobnym do mojego, wciąż miałam przed oczami jej plecy, więc było nieźle!!! po trasie zdążyłam się ... wywalić, na szczęście upadłam na dłonie w piachu i potknąć ze trzy razy. No kulawa kobyła po prostu. Bieganie w kolcach mimo wielu plusów ma i minusy, nie mają one szerokich podeszw zwłaszcza w okolicy śródstopia, które zapobiegają ucieczkom stopy na boki, tu o skręcenie kostki jest mega łatwo o potknięciach nawet nie wspomnę, bo były! Czy tak, biegłam na prawdę szybko - jak na mnie, wyprzedzałam kolejne rywalki, z poprzedniej strefy startowej, czyli dokładałam im ponad dwie minuty :) aż do połowy drugiego kółka, Pokonałam wymagający podbieg, zaraz potem był szybki zbieg. Wysiłek dopiero co wykonany nie pozwalał mi zbiegać swobodnie, coś mnie blokowało ale, ze było mocno z górki i tak pędziłam jak kula śnieżna, podskakując i się STAŁO!!! poczułam, że nic nie widzę na lewe oko a i z prawym mam problem, pomyślałam,że soczewka się zawiesiła ale nie, jakoś to lewe oko mi uciekło do góry i w bok, nic nie mogłam zrobić, schowało się pod powieką, kiedy przysłaniałam jedno oko, drugie coś tam widziało ale oba na raz nie widziały nic, jakoś tak rozjechane, przeszłam do marszu i wtedy mój błędnik zwariował, zakręciło mi się w głowie ale nie tak jak po butelce wina, tylko tak, jak na mega wirówce, poczułam, że mam bezwładne ciało o mało nie uklękłam, czułam, że się zataczam więc stanęłam w miejscu i zaczęłam głęboko oddychać, kilka mocnych wdechów iii zaczęło być lepiej, w sensie, że mój błędnik powrócił do stanu constans, bo oczy wciąż szwankowały ale nie na tyle, żeby nie dostrzec, że właśnie wyprzedziły mnie moje rywalki...Najgorsze jest to, że ja nie byłam absolutnie zdyszana, czy zapluta ze zmęczenia, jakoś mi tak odcięło dopływ krwi do mózgu na chwileńkę. Zaczęłam truchtać, pomyślałam, że do mety niedaleko, najwyżej nie ukończę, COOOO, JA NIE UKOŃCZĘ?! poczułam się już po chwili prawie tak dobrze, jak na starcie, oczy (oba) wróciły na swoje miejsce już przy następnym podbiegu, nie miały wyjścia. Wiedziałam, że straciłam coś koło pół minuty, trzeba było gonić, na nawrocie biegłam bardzo spokojnie, wsłuchując się w swoje ciało ale nie działo się nic niepokojącego, no to grzałam. Dogoniłam rywalki, równym tempem ogarnełam trzecie okrażenie a na koniec - nagroda, dogoniłam Iwonkę Świercz koleżankę z Byledobiec Anin, to nie był jej dzień, tylko mój!
Na mecie spotkałam Bo, zrobiła świetny czas, coś koło 49 min ale była pod wrażeniem trudności trasy. Mam nadzieję, że się będziemy częściej spotykać, jest przemiła!

Tak wyglądałam umordowana na trasie, a wszystko przez gumiaty pasek, przez który podciągała mi się bluzka odsłanając brzuch, przez cały bieg poprawiałam ubranie.... koszzzmar!



A tak goooonie Iwonkę i walczę do końca o życiowy wynik.



środa, 8 stycznia 2014

Spore plany...Triathlon Zimowy...

No już a chwileczkę się odbędzie.... Nieco mnie TAM nie było, a to ciąża, a to mała chora ale 18.01.14 będę na starcie!!!! Tak zwarta i gotowa, jak dawno nie!. Wszystko mi mówi, że będzie nieźle, ostatnia życiówka z Falenicy całkiem świeża, gdyby ktoś nie pamiętał... 51:06 :) (trenerka od indoor cycling, kiedy się jej pochwaliłam, spytała z politowaniem: nie możesz zejść poniżej 50 min na 10 km.... :):):) a no cóż na TEJ  DYSZCE się postaram jeszcze!!!!
Do tego ostatni Park Run - Byłam znowu trzecia :) i pobiegłam sekundę gorzej o PB pogoda była.... niskie ciśnienie i wilgoć oblepiająca do obrzydliwości.
Nie czas na życiówki ale z biegu w sumie jestem zadowolona. Miałam gonić Tomka Pojawę ale on wywinał taką kitę na wstępie, że moje nogi nie nadążały, po połówce kilometra odpadłam, myślałam, ze jestem pierwsza, no sam czub, Tomek tak śmignął, po 2 km dogoniła mnie dziewczyna, wyprzedziła i opadła z sił, ogarnełam i tak się wlokłyśmy z 1,5 kilometra, kiedy się pozbierała i mnie wzięła o jakieś 20 m, po chwili ślicznym tempem minęła nas inna laska, zazdrościłam jej równego tempa, myślałam, że jestem trzecia.... i tak dobiegłyśmy do finiszowej prostej. Leniuszek nie pozwalał mi przyspieszyć "jesteś trzecia, starsza pani, te przed tobą to liceum, nie wygłupiaj się .... :)" Ale .... dziewczyna przede mną znów osłabła, ja miałam mnóstwo sił, gdyby finiszowa prosta była dłuższa o jeszcze sto metrów, to kto wie???:):) może i bym ogarnęła dziewczynę z super równym tempem? Wyprzedziłam jednak tylko tą, która tak opadła z sił, jęknęła mijana. To był kontrolowany bieg, uczę się sztuczek, testuję na ..... koleżankach. Kiedy czułam, że mnie dogania zdyszana, przyspieszałam delikatnie, no boskości :) Pewnie, że moje tempo jest..... słabawe ale dla mnie satysfakcja ogromna, że jestem w stanie tak poprowadzić swój bieg, żeby wylądowac na z góry upatrzonej bezpiecznej i jakże miłej trzeciej pozycji.No właśnie, na mecie się okazało, że przede mną i dziewczyną z fajnym równym tempem, była jeszcze jedna i do tego przebrana w strój karnawałowy - życie! Na foci, poczynionej fachowo przez Anię Pawłowską - Pojawę śmigam do mety uprzednio wyprzedziwszy koleżankę, która wymijana jęknęła.