poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Triathlon Rawa Mazowiecka 2015

Start kontrolny.
 Pierwsze przymiarki pożyczonej pianki... nie za bardzo.

Przed startem...
 Końcówka biegu.
 Cóż pisać, atmosfera imprezy absolutnie niepowtarzalna...
 Z wyniku...w sumie jestem zadowolona. IV K open i I w kategorii. Jak na start kontrolny wyszło bardzo fajnie. Najbardziej cieszy mnie rower. Średnia na ponad czterdziestokilometrowej trasie to prawie 36km/h a potem bieg poniżej 50 min.

 
I najfajniejszy SUPPORT ever...
Dzięki synku!
 

piątek, 19 czerwca 2015

X Triathlon o Puchar Prezydenta Miasta Płocka

 fot. by Jacek Żółtowski
Uwielbiam tą imprezę!!! Kameralna, z klimatem. Odkąd w niej uczestniczę, pogoda zawsze jest obłedna. 
W tym roku chyba nawet nieco za bardzo ;) UPAŁ.

750,20,5. Super sprint.

Pierwszy kontakt z wodą otwartą....nooo yyyy, jak weszłam, było mocno chłodno, gdy wyścig ruszył, było ok!

Pływanie poszło mi fatalnie. Jakoś tak trafiłam na kiepskie miejsce w stawce, wciąż kopali mnie żabkarze :(  przy wyjściu z wody jakiś AS, który pokonywał ostatnie metry pływania obok, wstając zachwiał się iiii postanowił podeprzeć się o mnie... (sic!) Wielki, ciężki chłop...

Zmianę zrobiłam szybciutko ale wybiegając ze strefy, straciłam kontrolę nad rowerem, który się wywrócił. Pozbierałam go błyskawicznie i ruszyłam dalej.


fot. by Jacek Żółtowski
Wiedziałam, że jedziemy po otwartym terenie,  (5 pętli) taktyka prosta - koło. Już na poczatku pierwszej pętli się podczepiłam pod kogoś dużego i jazda :) Było koszmarnie gorąco, zero cienia, trzeba się nawadniać, sięgam po bidon a tam...PUSTO. Podczas zamieszania w strefie, zgubiłam picie...Wszystko mi opadło. Perspektywa jazdy 20 km w upale na sucho podcięła mi skrzydła. Zamiast przeć do przodu rozmyślałam o teori odwodnienia organizmu zawodnika podczas wysiłku....:( Kolega, na którym się wiozłam miał bardzo duży bidon, prosiłam o pożyczenie ale był tak skupiony, na tym, co robi, że nawet na mnie nie zerknął, tylko pędził. Dojechaliśmy jakieś dziewczyny, myślałam, że to lekarki, które wystartowały z 20 minutowym handicapem, że pewnie zaraz kończą. Jedna z nich oddała mi swój bidon pełny pysznego chłodnego izo...To było na prawdę COŚ!!! Ostatnie dwa kółka przeleciały migiem.

fot. by Jacek Żółtowski
Trasa biegowa w skwarze, dwie crossowe pętelki. Nie jestem w formie, starałam się oszczędzać. Organizator postawił kurtynę wodną - fajnie, tylko, że chyba w kiepskim miejscu. Na trasie utworzyły się dwa błotne bajora, któych nie dawało się ominąć. Mokre buty nie są ok ale, żeby było ciekawiej, kawałek dalej piach po kostki...:) Stopy załatwiłam sobie na tydzień (obcierki).

X Triathlon w Płocku ukończyłam na 5 miejscu K open w mocnej stawce i pierwszym K40

fot. by Jacek Żółtowski

Cudowna imreza!!!

piątek, 29 maja 2015

Poland Bike 23.05.15 Radzymin

Znów wybrałam dystans długi... czyli tym razem 47 km. Było w sam raz. Startowałam z 9 sektora...
Miałam nadzieję, że uda się przeskoczyć przynajmniej do ósmego i dzięki sprzyjającej trasie wszystko przebiegło perfekcyjnie. Pierwsze kilka kilometrów to interwał po asfalcie. Łapałam każde koło. Minusem był siąpiący deszcz. w zębach chrzęścił piasek...
Szybko przeskoczyłam o dwa sektory. Rozjazd był po szóstym km. Rewelacja. koniec tłoku na samym poczatku ;)
Dalsza jazda to już tylko przyjemność, wspaniała szybka trasa. Zdarzały się i momenty - dwie górki musiałam pokonać per pedes...
fot. by: Fotopozytyw.waw.pl


 Ciężka praca się opłaciła, awansowałam do szóstego sektora i znów punktowałam dla drużyny.

poniedziałek, 18 maja 2015

SKODA Velo Toruń

Ta niedziela nie zapowiadała się zbyt dobrze. Kiedy wyjeżdżałam z Warszawy - lało.
Na szczęście w Touniu pogoda była zupełnie inna. Słonko, chmurki iiiii WIATR, który zrywał czapki z głów.
Przed wyścigiem widziałam z całkiem bliska Michała Kwiatkowskiego ;) bardzo miła osoba!
SKODA Velo Toruń  - do wyboru trzy dystanse.

Wybrałam GIGA.
Start dosyć szybki, było mocno z wiatrem więc prędkości w peletonie spore. Do 70 km jazda była przyjemnością ale trzeba było jakoś wrócić do miasta - oczywiście pod wiatr...do tego pojawiły się jak dla mnie bardzo wymagające górki. no mordęga.

Bufety zorganizowane rewelacyjnie. Żele, batony energ. woda, izo. Wszystko, co potrzebne aby pokonać dystans.

Wyścig ukończyłam ;) Drugie miejsce kat. K3 brzmi dumnie.

 


Z czasu nie jestem zadowolona. Zmagania z wiatrem w drugiej części trasy mocno mi dały w kość.

Wspaniale zorganizowany wyścig, rower spisywał się rewelacyjnie - wynik jest!!! HAPPY



czwartek, 7 maja 2015

03.05.2015 Ściganie Łurzyckie - Szosowa czasówka

Drugi raz miałam przyjemność uczestniczyć w tej imprezie i mam nadzieję, że nie ostani. Jak zwykle wspaniała organizacja i cudowni ludzie z pasją.
Trasę znam dość dobrze, sporo ostatnio tam trenuję :) i wydawało mi się podczas jazdy, że jest fantastycznie. Pogoda wymarzona, wiatr wydawał sie być niewielki, grzałam jak wiatr. Miałam delikatne przestoje, pielucha w nowych gaciach jakoś do mnie nie przemawia ale, żeby aż tak... Pojechałam znacznie słabiej niż jesienią :( Ale podobało mi się bardzo.
Zajęłam piąte miejsce wśród Pań.

02.05.2015. Poland Bike Maraton Legionowo

Pierwszy raz wystartowałam na dystansie długim (59km)
Same błędy i rozeznanie terenu ale "pierwsze śliwki robaczywki". Będzie już tylko lepiej!
Przyjemność z jazdy miałam po rozjeździe Mini i Max na siedemnastym kilometrze. Trasa bardzo trudna technicznie, co chwilę zmieniał się krajobraz. Cudo! po pięćdziesiątym kilometrze zaczęły mnie łapać potężne skurcze. Takie MARATOŃSKIE;) musiałam się zatrzymywać...
Na pewno do następnego wyścigu przygotuję się lepiej!!!
Nie przyjechałam ostatnia... (ufff...) Punktowałam dla Drużyny .


wtorek, 21 kwietnia 2015

Tour de Warsaw 2015





18.04.2015 - na długo zapamiętam tą datę.

Ze strony organizatora:

"TOUR DE WARSAW to prawdziwy sprawdzian dla wytrzymałości fizycznej i psychicznej organizmu i wspaniałe wyzwanie dla wszystkich pasjonatów maratonów rowerowych niezależnie od wieku"

Czemu znalazłam to zdanie dopiero teraz? Czy to by cokolwiek zmieniło, skoro postanowiłam spróbować swoich sił w szosowym maratonie rowerowym...

Do wyścigu przygotowywałam się dość solidnie, tygodniowo robiłam ok 100 km z czego po 70 km na szosie. Do tego bieganie, pływanie - jak zwykle.

Roaring Forties - to nasz TDW Team. Byłam jedyną przedstawicielką Shockblaze Team więc koledzy mnie przygarnęli ;)

Transfery teamowe przebiegały prawie do samego startu. Nasz Coach Michał z powodu wyjazdu scedował swoją funkcję na Sebastiana, do ostatniego dnia nie wiedzieliśmy w jakim składzie pojedziemy.

Przed startem


W końcu zapoznaliśmy się ;) nasz Team to taki zlepek, rowery szosowo/czasowe,
szosowe iiii MTB ;)  Pogoda zachęcała, kiedy sięprzygotowywaliśmy, nawet wyszło słonko...


Trasa została poprowadzona drogami lokalnymi...(no prawie...bo momenty z udziałem pędzących Tirów się zdarzały) Nasz lotny start znajdował się w Jabłonnej, z Saskiej Kępy trzeba się tam było do teleportować, taka kilkunastokilometrowa rozgrzewka przed wyścigiem. Ta część trasy poszła nam gładko:)




Było chłodno ale sucho - do czasu...

Jechało nam się bardzo fajnie ale szybko, za szybko. Ta część trasy prowadziła pod wiatr, robiliśmy zmiany, tempo 29 - 35 km/h znacząco wzrastało, kiedy wyprzedzały nasz szybsze drużyny. Ja starałam się oszczędzać ale chłopaki...rwali do przodu bardzo mocno.

W sumie, to nie pamiętam kiedy zaczęło padać po raz pierwszy... i co to było. Wiało cały czas - ziąb arktyczny, a do tego deszcz, śnieg, grad...a my jechaliśmy dalej... no dramat. Nawet jak opad zanikał, jechaliśmy po szosie pełnej wody, spod kół tryskały fontanny zalewając nas skutecznie. Najgorszy był pęd powietrza ochładzający mokre ubranie. U mnie dłonie i stopy, piszczele i kolana były w najgorszym stanie. Normalnie po przejechaniu 70 km ogromnie cierpiałam z powodu bólu zadka i ramion... teraz organizm był skupiony na ogarnięciu spustoszenia powodowanego przez wychłodzenie. Jaki ból zadka? nie czułam go bo bolało mnie wszystko inne ;)

Tuż przed Sochaczewem po cichutku odpadł Remek, staraliśmy się pilnować, jak ktoś zostawał - czekaliśmy. Umówiliśmy się, że poczekamy na niego w mieście.

A tam na trasie pojawiły się mokre TORY. Nie takie zwyczajne, to była pułapka na cyklistów, żeby je pokonać pod kątem prostym, trzeba się było nagimnastykować, zrobić duży łuk. Jechaliśmy w odstępach powoli, ja trzymałam się tyłu...szyna pochwyciła trzech naszych - huk, grzmot, turlające się po asfalcie bidony. Kiedy pokonywałam przejazd, tuż przede mną wyglebił się Coach Sebastian. Widziałam, jak jego koła wskakują w koleinę, jak się przechyla i ląduje na mokrym asfalcie - hamowałam ile sił, jechałam wprost na niego, w ostatnim momencie odskoczył od roweru i się skulił, moje koła przejechały kilka centymetrów od jego twarzy.

Trzeba się było szybko pozbierać, bo w tym miejscu był duży ruch uliczny. Panowie się poobijali i poobcierali. "Tato" miał zdarte biodro - dziura w gaciach przez którą prześwitywała goła skóra z raną...Reszta, to obicia i obtłuczenia. Najgorzej kraksę przeszedł rower Sebastiana, spadło tylne koło, już myśleliśmy, że będzie słabo ale jakoś szczęśliwie wszystko udało się poskręcać. Do punktu kontrolnego i Maka dotarliśmy zziębnięci, przemoczeni i poturbowani. A tam...spotkaliśmy kilka teamów. Atmosfera nieciekawa. Sporo osób podłamanych. Wszyscy mokrzy, brudni, sini z zimna, dygoczący...Spotkałam tam Babski Team - gorąco pozdrawiam dziewczyny! U nich największe dreszcze miała Anita ;) były momenty, że nie mogłyśmy gadać, tak nią trzęsło...

Za to ja...z tylnej kieszonki wyjęłam TREASURE...w woreczku foliowym miałam schowane SUCHE SKARPETY!!! w butach (triathlonowych) miałam sorbet lodowy... jak wszystko mokre zdjęłam, gołe stopy grzałam sobie o podłogę w maku... widok żałosny - wiem. Długo nie zapomnę uczucia ciepłej suchej skarpety na przemarzniętej stopie...Jako, że buty były mokre, na skarpetki założyłam worki foliowe. Przedzwoniliśmy do Remka, już po niego jechał samochód. :(

W nas wszystkich kiełkowała myśl, żeby się poddać ale...każdy na swój sposób ją odpędził.

Panowie zjedli, ja też i ruszyliśmy.

Pogoda była bardzo zmienna, wiało non stop bardzo porywiście, za to teraz...wiało nam w plecy :)

Padało kilka razy, doganiały nas kolejne chmury. Najgorszy był grad, ciął twarz, rozpuszczał się w kasku i spływał po twarzy mocząc ciuchy, kiedy wychodziło słońce, darliśmy gęby ze szczęścia i schliśmy - wciąż jadąc.

Żeby nie było, postoje/popasy też były:

 
Do kolejnego punktu kontrolnego w Mszczonowie jakoś się doturlaliśmy z deszczem. Zlało nas podczas oklejania numerów...Dalej ruszyliśmy bez "Taty" i "Syna" Zawinęli się do auta, które po nich podjechało tak szybka, że ja i Sebastian nawet nie zdążyliśmy dobrze pomyśleć, że może...zabierzemy się z nimi ... do domu...a ochotę mieliśmy ogromną! No ale jak już jechaliśmy - to trudno.

Po kolejnej ulewie miałam doła. Przemarzłam, odpadłam z koła i wlokłam się gdzieś w ogonie sama. Nawrzeszczałam na chłopaków na postoju, żeby nie jechać jak pada, bo przemakamy, żeby stawać podczas deszczu, bo nie daję rady. Na szczęście wyszło słońce...podeschłam i jechaliśmy dalej.

Most na Wiśle to było Wyzwanie - tiry przelatywały obok nas a pęd powietrza rzucał nami niebezpiecznie w stronę metalowej barierki...bałam się! za jakiś czas skręcaliśmy w lewo. Byłam tak spanikowana, że mnie Tir rozjedzie, że zeszłam z roweru, poczłapałam do przejścia dla pieszych i czekałam, żeby się dostać do chłopaków. Chyba mieli ze mnie bekę ale ja na serio się bałam tam skręcić. Ostatni odcinek do Karczewa był najcięższy, wiał nam w twarz taki wiatr, że przy 15 km/h pot po tyłku ciekł. Łapały skurcze.

Czy byliśmy szczęśliwi po dojechaniu do lotnej mety w Karczewie - tak trochę, wiedzieliśmy, że jeszcze trzeba jakoś się dostać do Warszawy... Szczęśliwi byliśmy dopiero w SKM"ce, nie nadawaliśmy się do dalszej jazdy rowerem ;)

 
A tak w drodze powrotnej prezentowała się moja Shockblaze Shosa, nie zawiodła mnie, jest świetna!!!


Mój Tour de Warsw - 233 km przejechane jednego dnia przy bardzo złej pogodzie, to niesamowity sprawdzian siły, test na psychę. Zdałam :)

piątek, 3 kwietnia 2015

X Półmaraton Warszawski 2015

Nie zaspałam, przestawiłam zegarek, tylko nie wiedziałam - co na siebie włożyć...
Na start dotarłam tramwajem o czasie - wszędzie pełno biegaczy , cudowna atmosfera, uśmiechnięte twarze ;) Było chłodno ale słonecznie, za to wiatr przewiewał do szpiku. W przebieralni podjęłam męską decyzję - zakładam długi rękaw! Czy to był duży błąd? Założenia na bieg były proste - TRENINGOWO! Byle w dwóch godzinach się zmieścić a jak 1:55 nie przekroczę, będę happy. Na trasie okazało się, że strój jest okej w miejscach zacienionych i na otwartej przestrzeni, gdzie wiatr wychładzał ale.... biegło mi się bardzo lekko, szybciej niż plan zakładał i w połowie na ul. Puławskiej się zagotowałam. Nie było wiatru, tylko paląace słońce. Musiałam sporo zwolnić, wyrównać tętno...rękawy nie dawały się podciągnąć, no o mało co nie zdjęłam góry. Po zimie mam spore boczki, tylko one mnie powstrzymały...



Reszta dystansu - po prostu fajny bieg, dość szybki; ostatni długi podbieg zniosłam bardzo dobrze! Wynik netto 1:52.44, w granicach rozsądku. To nie czas na życiówki, finisz - dziki pęd!!! Boczki ledwo nadążały.

III Mityng GP Ursynowa w pływaniu


Jak zwykle bardzo przyjemna impreza, którą uwielbiam! Wyniki....po niedawnych obiciach i obcierach - fantastyczne!!! Jak zwykle pływałam dowolnym i motylkiem. Mam wyjątkowe zdjęcia z tej imprezy, za które ogromnie dziękuję autorce!