Taki to był WYŚCIG!!!
WARNING!!! dół strony oglądasz na własną odpowiedzialność!!!
Od samego początku, od rana coś mi się dzień nie kleił. W końcu spakowana ruszyłam na Piaseczno. Lekko spóźniona... z nerwem i w korku. W trakcie mozolnego docierania do Zalesia, spostrzegłam, że do torby spakowałam prawie wszystko... dwie pary gaci, skarpetki, buty, ręczniczek (nawet) i zero koszulki.... jakiej kolwiek... Jechałam w sukience... Perspektywa pokonywania w niej trasy... była mało kusząca. Na szczęście dodzwoniłam się do Beatki a ta wirtualnie zorganizowała mi przy odziewek, który czekał na mnie w Biurze Zawodów - Dzięki Michał!!!!
Na trasę miałam ruszyć z 4 sektora!!! Rozmawiałam z Kasią, jakoś niespecjalnie miałam chęć do wyścigów. Od rana bolało mnie gardło. Widziałam, jak na starcie ustawiała się Sława, na samym początku sektora. Oj tam, jest tak bardzo przede mną, że spox i tak pewnie nawet jej nie zobaczę na trasie. Ruszyłam do wyścigu za Kasią. Z rozmowy wynikało, że będzie cisnąć. Siedziałam jej na kole a zzzzz 8 km, czekałam przyczajona, jak się zajedzie. To była błyskotliwa taktyka, bo w końcu tak też się stało. Na jakichś dziurach zobaczyłam, że zmaga się z przełącznikiem od głównego amorka. Dobrze, że nie mam takiego ustrojstwa. Jadąc po krzakach w pełnym pędzie, trzeba jedną ręką grzebnąć między nogami i do tego na chwilę się tam spojrzeć, żeby dobrze przełączyć. Kaskaderka!
Trasa płaska i mocno szybka, leśne drogi i sporo asfaltu. Łapałam wszystkie koła!!! mijałam kolejne dziewczyny aż tu paczę.... Sława. Jechała prawą stroną mijana przez kolejne pociągi. Ja byłam w jednym z nich, przeleciałam obok niej dość szybko ale to waleczna bestia, pocisnęła i nie odpuszczała przez długi czas, było szybko i bardzo ciasno na dziurawej drodze. Potem szybki kawałek asfaltu. Podczepiłam się pod koło jednego gościa, po jakimś kilometrze, odwrócił się i zażądał zmiany, nie wyglądał dobrze i był zmotywowany (okropnie umordowany), ok pocisnęłam ale asfalt skończył za chwilkę, skręciliśmy w taką dziwną łąkową drogę. To był dwunasty kilometr trasy, byłam 3 open i 1 w kategorii!!!. Mokra trawa z błotem, jechałam tam baaardzo szybko lewą stroną, bo prawa była koszmarnie dziurzasta. a co było dalej.... Kolega, który mi to zrobił, twierdzi, że krzyknął mi lewa (miał całą dziurzastą prawą stronę tylko do swojej dyspozycji..) Ja tego ani nie usłyszałam ani nie byłam w stanie nic zrobić, błoto rzucało na boki, Kolega postanowił ruszyć prawą ale zrobił to zbyt blisko mnie, złapał za kierownicę, pociągnął za sobą. Nasze rowery się szczepiły. Lot był jakiś taki dwuetapowy, już myślałam, że się wyratuję ale kolega powalił się na mnie całym pędem wraz z rowerem przygniatając mnie do mojego. Zablokował mi udo lewej nogi. Na jej drodze sterczał przełącznik od mojej własnej osobistej manetki amortyzatora... Nie czułam rozrywania w locie. Poczułam przeszywający ból, kiedy on i jego rower już leżeli na mnie w trawie. Krzyknęłam: weź rower!, zeskoczył błyskawicznie, ja usiłowałam wstać ale... byłam "przyczepiona" wyrwałam się gwałtownie w panice, usłyszałam dziwny mlask. To rozrywała się moja skóra a spod niej wychlapneło coś żółtego.... reszta została na sterczącej manetce.... pfuj. Zerknęłam na udo - to koniec!!!! z boku miałam taką dziurę w ciele, jakiej jeszcze nie widziałam, no może w telewizji ale nie w realu, i nie u siebie!!!
Wiedziałam, że trzeba uciskać udo (rana była niżej) nie było prawie wcale krwi!!!, może dlatego, że Michał, kolega pociskacz miał plecaczek, to jego paskami obwiązaliśmu udo. Ja miałam telefon ale nie znałam numeru alarmowego do orga, nie było go na tabliczce z numerem startowym albo słabo sprawdzałam. W końcu pomoc została wezwana ale trwało to wieki. Najpierw kontrolnie przyjechał pan Strażak, myślał, że to skaleczenie. Kiedy zobaczył dziurkie, o mało nie puścił pawia, był prze szczęśliwy, że nie chcę, żeby mi tam grzebał jakimiś swoimi opatrunkami. Aha, jeżeli mam być szczera, nie bolało jakoś tak tragicznie... raz mi się tylko zrobiło słabo na chwilkę ale koledzy Michał i Piotrek pomogli mi wziąć nogi do góry i się poprawiło. Potem pojawiła się karetka. Fajny brodaty Pan Ratownik Założył wenflon i podał Ketonal, już było dobrze. Opatrzył dziurkie i do pojazdu. Czułam się super!!! Ratownik żartował z mojej ulicy, mieszkam przy Madalińskiego. Chichrał się, że to ta Chazanowa ulica, pewnie tak jak szpital... ;)
Miałam jedną karetkowa przesiadkę ( uroki NFZ) aż wylądowałam w Piasecznie. Pan Chirurg, był cudowny, od razu zapowiedział, że nie jest jakimś Mengele, dolał mi do żyły Keto ale, jak mi ostrzykiwał ranę znieczuleniem, z bólu zrobiło mi się słabo. Szybciutko podali mi coś jeszcze i pamiętam, że się obudziłam, jak kończył ostatni szew. Nie bolało absolutnie już nic!!! Jeszcze w karetce zadzwoniłam do Woytka. Myślał, że sobie jajka robię... ale kiedy wyszłam z zabiegowego - czekał na mnie!!!! z pomocą!!! No bo weź się teraz przeteleportuj z Piaseczna do Zalesia zanim posprzątają miasteczko Poland Bike...Tam odebrałam zaopiekowany rower, koło do renowacji. Jeszcze raz ogromnie dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli!!! A teraz wyglądam tak: